» Recenzje

Bonobo – “The North Borders” – recenzja muzyczna

Jeśli poprzedni album Bonobo “Black Sands” był czymś w rodzaju dźwiękowej pocztówki z rajskiego ogrodu, w którym w dodatku mieliśmy cudowną przewodniczkę w osobie Andrei Triany, to “The North Borders” prezentuje nam krajobraz znacznie bardziej urozmaicony.

Nie zmieniło się tylko jedno – jest to wciąż muzyka absolutnie najwyższych lotów. Aż trudno uwierzyć, że tak szybko zleciały te trzy lata dzielące oba wydawnictwa. Gdy jakiś czas temu znów sięgnąłem po “Black Sands” miałem wrażenie, jakbym miał tę płytę całkiem od niedawna, bo tak mocno radowała ucho, tak dużo świeżości sobą niosła. Jestem przekonany, że gdy za trzy-cztery lata wrócę do “The North Borders” będę czuł dokładnie to samo, dotyk muzycznej świeżości, elegancji, wrażliwości.

Bonobo w pas kłania się swoim lounge’owym i downtempowym korzeniom, mieszając je jednak z soulem, nu-jazzem oraz nowymi bitami spod znaku Flying Lotusa, artystów związanych z oficyną Brainfeeder. O ile kiedyś zdarzało mi się przy muzyce producenta z Brighton dosłownie usypiać, bo była tak przewidywalna, grzeczna, do bólu aż nudna i miła, to nowy krążek co chwila zaskakuje, odkrywa kolejne ciekawe zaułki. Artysta mądrze wypośrodkował instrumentalne oraz wokalne kompozycje, przez co możemy się delektować wspaniałymi głosami Greya Reverenda czy Eryki Badu, odpoczywając wówczas na chwilę od wirtuozerskich popisów kompozytorskich. Dużo mamy też na płycie ukłonów w stronę dubstepu, z pewnością wielu fanów Buriala czy Jamesa Blake’a uśmiechnie się, słuchając ciekawie dobrane, pocięte i idealnie wkomponowane sample wokalne.

Zakończę krótko – jestem zachwycony “The North Borders”. Wyśmienita, pełna słońca, ciepła (choć tytuł wskazywałby raczej na skandynawski chłód, ale nic z tego!), smaczków płyta, którą można słuchać po trzy razy dzień po dniu i w ogóle się nie znudzi. Tak umieją tylko najlepsi.

rafi | Ninja Tune

Dodano:
Tagi: , ,
.

Polecamy: Show Film Studio