VI Międzynarodowy Festiwal Sztuki Opowieści, który odbywał się w dniach 16-20.11.2011, był świętem wszystkich tych, którzy wiedzą, że sztuka opowieści dalej żyje.
Przez 5 listopadowych dni fani opowiadań zbierali się w Instytucie Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego żeby oderwać się od szeroko pojętego „tu i teraz” i posłuchać, jak opowiadali inni.
Trudno było źle trafić
Tegorocznym tematem imprezy stali się „nomadzi kultury”. Kim oni są w festiwalowym ujęciu? Odpowiedź na to pytanie można było konstruować sobie powoli po każdym kolejnym wydarzeniu, w którym wzięło się udział.
Opowiadania rozpoczynały się rano, trwały do nocy. Repertuar – choć wszystko odbywało się pod hasłem nomadyzmu – okazał się bardzo zróżnicowany. Nie chodzi tu tylko o sporą liczbę autorów z różnych zakątków świata: opowieści zaoferowano dzieciom (od najmłodszych po młodzież gimnazjalną) i dorosłym. I choć maluchy mogły uczestniczyć w ułożonych specjalnie dla nich wydarzeniach, często było ich widać w czasie programów dla nieco dojrzalszych widzów. Słuchały opowieści ramię w ramię ze swoimi rodzicami.
Ktoś, kto chciał wybrać się na jedno, może dwa opowiadania, przegapił wiele, bo nie mógł poczuć całej wewnętrznej różnorodności przedsięwzięcia. Niektórzy opowiadacze poruszali się pomiędzy granicami i pograniczami w sensie geograficznym, inni oferowali interpretacje i reinterpretacje mitów, legend, a także poezji. Część z nich wywoływała salwy śmiechu jak najlepsi komicy, reszta poruszała się po zupełnie innych rejestrach uczuć. Niektórych słuchaczy poruszali nawet do łez.
I tak na przykład Malika Halbauoui podczas swojego występu zatytułowanego „Z bazaru do łaźni” przeniosła widzów w klimatyczne obszary marokańskich targów i na przedsionki łaźni, do świata, w którym sztuka opowiadania jest wciąż żywa. Jacek Hugo-Bader, Beata Frankowska i Jarek Kaczmarek w jednym widowisku pokazali trzy możliwe perspektywy opowieści o Syberii. W czasie Nocy Opowieści, głównego wydarzenia całego festiwalu, przemierzało się wraz z opowiadaczami przeróżne przestrzenie aż do późnej nocy. Zaś przez opowieści i muzykę Agnieszki Ayşen Kaim i grupy Studni O. można było można było poczuć odrobinę orientu. I dowiedzieć się, gdzie można znaleźć raj.
Zdezorientowani mogli być ci, którzy na opowieści poszli jak na spektakl teatralny, bo opowiadanie nie mieści się w jego sztywnych ramach. Małgorzata Litwinowicz, organizatorka festiwalu i jednocześnie członek grupy opowiadaczy Studnia O., mówi, że czasem te dwa rodzaje sztuki (teatr i opowieść) mogą wydawać się podobne, ale zasadniczą różnicą jest podejście artysty. Opowiadanie tworzy wspólnotę, w większości przypadków zakłada pewną dozę interakcji. – Poza tym – mówi opowiadaczka – z perspektywy organizatora opowiadanie i teatr wyglądają zupełnie inaczej. Można być zaskoczonym, jak duże wymagania techniczne ma każdy, nawet najmniejszy spektakl teatralny. Opowiadacz zazwyczaj wchodzi do pewnej przestrzeni, rozgląda się, decyduje, gdzie rozłożyć swoją matę, i może mówić.
Podobno sztuczność, aktorskie podejście i „mizdrzenie się” wobec publiczności ta wyczuwa momentalnie. Tutaj – w przeciwieństwie do tradycyjnie pojmowanego teatru – jest miejsce na improwizację, lekkie zmiany programu, a także dostosowywanie go do publiczności, która się pojawiła. Improwizacja nie oznacza jednak zupełnego pójścia na żywioł. Widzowie widzą, że każda opowieść jest bardzo dobrze przygotowana.
Wczoraj łzy mi poleciały
Publiczność doceniła opowiadaczy. Widać to było jak na dłoni, bo ludzie żywo dyskutowali o tym, co przed chwilą widzieli i usłyszeli. – To fantastyczne, że ktoś jeszcze chce kultywować sztukę opowieści i że ktoś ma energię, żeby zorganizować taki festiwal. Nie spodziewałem się, że tak wiele osób będzie chciało się wybrać na takie wydarzenie – powiedział Tomek, który uczestniczył ze znajomą w dwóch przedstawieniach. Był zawiedziony jednym: nie zdążył kupić biletu na Noc Opowieści, chociaż bardzo mu na tym zależało.
Gosia z kolei mówi, że do Instytutu Teatralnego trafiła przez przypadek. – Koleżanka zaprosiła mnie tutaj na godzinę przed spektaklem. Znałam tylko miejsce, w którym się spotykałyśmy, oraz cenę biletu. Nie spodziewałam się niczego. Ale bardzo mi się podobało, to była wielka dawka emocji – mówi.
Takich opinii słychać było więcej. – Wie pani, może to wstyd się przyznać, ale wczoraj łzy mi poleciały w pewnym momencie – opowiada Martyna. – A mój mąż w tym samym momencie zareagował zupełnie inaczej. Nucił sobie melodię, która była wygrywana. Mieliśmy iść tutaj na jedną rzecz żeby zaspokoić ciekawość, ale od razu kupiliśmy sobie bilety na jeszcze dwa przedstawienia.
Byłoby jednak dużym nadużyciem napisanie, że widownia podeszła do wszystkiego zupełnie bezkrytycznie. Jarosław nie był zadowolony z każdej opowieści, w której uczestniczył. – Przyznaję, teraz trafiło się coś świetnego – mówił, mając na myśli opowieść Chirine El Ansary, interpretującą arabski epos Hilali. – Ale można trafić również na rzeczy, które są zwyczajnie nudne.
– Chyba dla ciebie – zaśmiał się jego kolega. – Byliśmy na tych samych wydarzeniach i ja nie nudziłem się ani razu.
Mamy bardzo kochaną publiczność
Obawy mogło wzbudzić międzynarodowe towarzystwo występujące w czasie festiwalu. Organizatorzy postarali się jednak o to, żeby polskojęzyczna publiczność nie musiała martwić się o to, że bez znajomości francuskiego czy angielskiego nie zrozumieją sensu usłyszanej historii. Obcojęzyczne opowieści były po prostu tłumaczone. Zazwyczaj konsekutywnie, choć nie tylko: Nicolás Buenaventura na przykład opowiadał, a za jego plecami wyświetlały się slajdy z tekstem w języku polskim. Dla obecnych było oczywiste, że opowiadacz musi fenomenalnie (w tym przypadku oznacza to „na pamięć”) znać to, co mówi. A mimo tego nie czuć było żadnej sztuczności.
Tłumaczenie wypadało tak czy inaczej przynajmniej dobrze. Przy zetknięciu dwóch potencjałów – opowiadacza i jego tłumacza – tworzył się nowy rodzaj napięcia, niezamierzony show, często przyjmowany głośnymi owacjami. Choć może nie wynikało to wyłącznie z kwestii dobrego przekładu. Zaraz po wyjściu z jednego z tłumaczonych spektakli, można było usłyszeć z wielu ust to, co jest chyba wielkim komplementem dla opowiadacza. Mianowicie, że można było nie zrozumieć ani słowa, a opowieść i tak była wciągająca.
Mimo tego, organizatorzy postarali się, żeby opowieść mogła być dobrze przyjęta ze względu na fantastyczną treść. – Idealna sytuacja to taka, w której osoba przekładająca opowieść sama jest opowiadaczem – mówi Małgorzata Litwinowicz. – Znalezienie odpowiedniego tłumacza bywało trudne, szczególnie przy pierwszych edycjach festiwalu. Dzwoniłam w różne miejsca i kiedy tłumaczyłam, że chodzi o specyficzną, sceniczną sytuację, napotykałam straszne problemy. A przecież tu jest bardzo swojsko i mamy bardzo kochaną publiczność.
Publiczność rzeczywiście wyglądała na bardzo kochaną. Reagowała bardzo żywiołowo. Po ostatniej opowieści, po pytaniach, które padły z sali, na scenę wyszli artyści i organizatorzy. Widownia nagrodziła ich wszystkich bardzo długimi i radosnymi brawami.
Katarzyna Siewruk
fot. Bartłomiej Sawka/ CINEFOTO.PL
Dodano: