Lubicie kiedy jeden dzielny facet daje radę hordzie wyszkolonych zabójców pod wodzą psychopaty z misją? Jasne, że lubicie. Polubicie więc “Olimp w ogniu”.
Akcja filmu rozgrywa się w Białym Domu, który zostaje zaatakowany przez koreańskich terrorystów. Biorą oni prezydenta USA za zakładnika i szykują nuklearną katastrofę. Jedynym ratunkiem jest były agent Secret Service, Mike Banning (Gerard Butler).
Tu nie ma czasu na ckliwości, wewnętrzne rozterki, emocjonalne pochlipywanie. Tu trzeba działać. Jest twardziel i inni – jak się okazuje mniej twardzi – twardziele. Taką oto prostą, a jednak niezawodną formułę przyjął Antoine Fuqua. Na początku mamy dramatyczne wprowadzenie, które ma nam wyjaśnić sposoby i motywy działania bohatera, a dalej już tylko akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Dużo strzelania, dużo wybuchów, trochę walki wręcz (np. oldschoolowo, ze scyzorykiem) i mało gadania. Sam konkret. Reżyser nie tworzy nowej jakości w kinie sensacyjnym, ale zgrabnie i umiejętnie łączy to, co lubimy najbardziej. Agent jest nieugięty (świetny Butler), prezydent dzielny, sekretarz stanu waleczna, a przewodniczący kongresu mądry i opanowany. Terrorysta może nie należy do najbardziej charyzmatycznych, ale uwagę potrafi przykuć. Poza tym czekają nas fantastyczne zdjęcia eksplozji, płonącego Białego Domu czy rozpadającego się pomnika Waszyngtona (imponujące ujęcia). I nawet odrobina subtelnego humoru.
Jasne, pachnie to na kilometr “Szklaną pułapką”, tak, drażni trochę patriotyczne zadęcie, można było pokusić się o kilka zapadających w pamięć bon-motów, ale poza tym czekają nas dwie godziny rasowej, męskiej rozrywki.
Joanna Moreno | monolith
Dodano: