» Recenzje

R.I.P.D. Agenci z zaświatów – recenzja filmu

“R.I.P.D. Agenci z zaświatów” to przykład filmu, w którym sympatyczny pomysł ze sporym potencjałem rozrywkowym przemienia się w wielkie rozczarowanie.


Na realizację tej produkcji wyłożono 130 milionów dolarów. Szkoda, że nie dołożono kilku dolarów więcej na scenariusz i, niestety, także na casting. Oparty na komiksie Petera M. Lenkova film nie oferuje nam nic poza kalkami i – może imponującymi pod względem technicznym, ale fabularnie niezbyt przykuwającymi uwagę – efektami specjalnymi.

Młody policjant Nick (Ryan Reynolds) ginie z rąk swojego partnera (Kevin Bacon). Nie ma najczystszego sumienia i w zaświatach otrzymuje propozycję nie do odrzucenia: 100 lat służby w Wydziale ds. Wiecznego Spoczynku (R.I.P.D – Rest in Peace Department). To ekipa gliniarzy wyłapujących nieboszczyków, którzy nie mają ochoty na przejście na drugą stronę. Nick dochodzi do wniosku, że to dobra okazja, żeby rozliczyć się ze swoim zabójcą, a także ciekawsze zajęcie niż czekanie na karę za swoje grzeszki. Zostaje partnerem XIX-wiecznego szeryfa – Roya (Jeff Bridges). Panowie nadają na innych falach i wyznają inne metody śledcze. Szefowa (Mary-Louise Parker) nie daje im jednak wyboru.

To mogła być naprawdę niezobowiązująca, letnia komedia z elementami sensacji i horroru, z dystansem do siebie samej. Tymczasem… akcja kuleje, kicz bije po oczach, żarty nie śmieszą (motyw demaskowania nieboszczyków za pomocą potraw kuchni azjatyckiej jest wręcz idiotyczny), muzykę subtelniej wykorzystują twórcy “Mody na sukces”, a główny duet… Rzadko zdarzają się tak źle dobrani aktorzy. Bridges w swojej kreacji szarżuje, idzie wręcz w stronę karykatury. Reynolds – przeciwnie: stawia na daleko posuniętą sztywność. Nie ma między nimi żadnej chemii. Nie grają ze sobą, tylko obok siebie, co dla klasycznej przecież ekranowej pary: starego wygi i żółtodzioba – jest katastrofą. Z kolei Kevinowi Baconowi powierzono rolę tak nijakiego czarnego charakteru, że gwiazdor ma więcej do zagrania w reklamie iPhone’a.

Film Roberta Schwentke męczy, zamiast bawić. Reżyser czerpie garściami z “Facetów w czerni” i “Pogromców duchów” oraz “Uwierz w ducha”, ale robi to wyjątkowo nieudolnie. Bez pomysłu. Efekt końcowy przypomina układankę puzzli, w którą na siłę wciśnięto klocki z kilku innych pudełek. Nie zdziwię się, jeżeli ta produkcja znajdzie się w gronie walczących o Złote Maliny.

Dagmara Romanowska | UIP

Dodano:
.

Polecamy: Show Film Studio