Za mało czasu jeszcze minęło, żeby tej płyty słuchać bez dojmującej myśli: czemuś nam to uczyniła wspaniała dziewczyno?
Raz na jakiś czas – rzadko przecież – na świecie pojawia się wyjątkowy talent. Takim talentem z pewnością była Amy Winehouse. Obdarzona pięknym głosem, zaskakująca urodą i tą nadwrażliwością, która w efekcie doprowadziła do jej smutnego końca. Wszyscy obserwowaliśmy jej życie z poczuciem, ze mamy do czynienia z bombą zegarową, która wcześniej czy później wybuchnie. Nie wiedzieliśmy tylko, kiedy to się stanie. Teraz już wiemy, ale na pewno nam – kochającym muzykę, ta wiedza nie była do niczego potrzebna.
W książeczce płyty można znaleźć spisaną ręką Amy Winehouse tracklistę trzeciego albumu, który nigdy już nie powstanie. Nie dostaniemy albumu zgodnego z pomysłami wokalistki. Na otarcie łez, dostaliśmy więc nagrania, które raczej nie trafiłyby na tę wymarzoną płytę artystki. “Lioness: Hidden Treasures” to bowiem inne wersje znanych już piosenek Amy, przeróbki klasyków w wykonaniu Angielki, duet z Tonym Benettem (ostatnia piosenka nagrana przez artystkę) oraz kompozycje samej Winehouse – nie zawsze najwyższych lotów.
Amy ma jednak w sobie coś z Jimiego Hendriksa (i nie chodzi mi o te nieszczęsne 27 lat). Nawet gdy nagranie nie jest najlepszej jakości, czy kompozycja niekoniecznie genialna, Amy swoim głosem tak jak Hendrix gitarą potrafi przyprawić o gęsią skórkę. Głos wokalistki, tak jak gitara Jimiego zawsze jest wyrazicielem emocji. I o to właśnie w muzyce chodzi, i dlatego tak trudno słuchać tej płyty bez łzy w oku.
Czy Amy Winehouse wydałaby taką płytę gdyby żyła? Na pewno nie. Czy każdy fan muzyki powinien te płytę mieć w swojej kolekcji. Na pewno tak.
Wojciech Duś | universal music polska
Dodano: