» Recenzje

Dary Anioła: Miasto kości – recenzja filmu

Wstyd się przyznać, ale sagę “Dary Anioła” Cassandry Clare znam na wyrywki i nie mogłam doczekać się ekranizacji. Naszpikowana gwiazdami młodego pokolenia obsada i mroczna historia wróżyły sukces na miarę “Igrzysk śmierci”. Jednak już po piętnastu minutach projekcji wiedziałam, że coś nie wyszło.

Clary Fray (Lily Collins) myśli, że jest zwyczajną dziewczyną. Kłóci się z matką (Lena Headey) i zwodzi niezdarnego, zakochanego w niej na zabój Simona (Robert Sheehan). Niespodziewanie dowiaduje się o istnieniu Nephilim – Nocnych Łowców, istot z anielską krwią w żyłach, których zadaniem jest walka z demonami. Matka Clary, też Łowca, zostaje porwana na zlecenie byłego męża Valentine’a (Jonathan Rhys Meyers). Nastolatka prosi o pomoc jednego z Nephilim, Jace’a (Jamie Campbell Bower).

Halard Zwart chciał stworzyć dzieło i dla dwunasto- i dwudziestolatek, w efekcie dostaliśmy film dla nikogo. Rottweiler zmieniający się w demona i inne paskudztwa przestraszą dziewczynkę z podstawówki. Z kolei starszy widz jest skazany na ckliwe scenki pocałunków przy ogrodowym zraszaczu i podrywu na magiczny portal. Z “Miasta kości” można było zrobić zadziorną, elektryzującą produkcję, która rozpali wyobraźnię nastolatek. W końcu dewiza Nocnych Łowców to: “w czerni wyglądamy lepiej niż wdowy po naszych wrogach”. Jace i spółka noszą skórzane ciuchy i kilogramy broni, a skórę zdobią magiczne runy. W ich świecie roi się od wampirów, wilkołaków i czarowników. Niestety, twórcy filmu zapomnieli, że nie każdy zna książki na pamięć, a laik zgubi się w zalewie szczegółów. Od siebie dorzucili jeszcze kilka zbędnych smaczków. Kto by pomyślał, że muzyką Bacha można zdemaskować demona?

Największą zaletą “Miasta kości” miała być obsada. Collins i Bower nie są wybitni, ale i tak mniej “drewniani” od kolegów ze “Zmierzchu”. Biegający bez koszuli, za to z warkoczami padawana Jonathan Rhys Meyers dobrze wypadł jako psychopata, choć niekoniecznie jako ojciec. Być może problemem była mała różnica wieku między nim a filmowymi dziećmi. Jak zwykle nie zawiedli Lena Headey (niestety, przez większość czasu jest w śpiączce) i Robert Sheehan, który komediowe zdolności pokazał już w serialu “Wyklęci”. Kultowy dla czytelników, glamrockowy czarownik Magnus (Godfrey Gao) w ekranizacji dostał ledwie trzy sceny. Drapieżności pozbawiono też Isabelle (Jemina West), która powinna łamać serca i karki. Cały ten film można porównać do wampira z wyrwanymi kłami. Niby kusi, niby przeraża, ale tylko troszeczkę.

“Miasto kości” miało być hitem dla wszystkich, a może rozczarować nawet fanów sagi. Ci zagorzali i tak będą się cieszyć i ekscytować. Laicy zgubią się w pokręconej fabule i zamęczą przydługim zakończeniem. Jeszcze przed premierą wytwórnia Sony Pictures ogłosiła, że jesienią ruszą prace nad adaptacją drugiego tomu, “Miasto aniołów”. Tylko kto pójdzie do kina?

Anita Ceglińska | monolith

Dodano:
Tagi: , , , ,
.

Polecamy: Show Film Studio