Imponująca muskulatura Hugh Jackmana, spektakularny pościg na dachu pędzącego pociągu, dobra intryga i odświeżająca japońska otoczka. “Wolverine” to czysta przyjemność dla fanów świata X-Menów.
Być może na twarzy Hugh Jackmana pojawiło się kilka nowych zmarszczek, a sam Logan przeżywa kryzys egzystencjalny, a w pewnym momencie traci nawet swoją moc regeneracji, ale te słabości tylko dodają postaci i filmowi uroku oraz znakomicie łamią akcję. “Wolverine” jest tym, czym miał być – wspaniałym widowiskiem, rozbudowującym uniwersum X-Menów o bardzo ciekawe, ludzkie rysy, a także urozmaicającym go dzięki przenosinom do Japonii. Logan zjawia się w Kraju Kwitnącej Wiśni na wezwanie swojego starego dłużnika. Na chwilę zatracając swój instynkt, wpada w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę. Nowe wyzwanie i kobieta to jednak to, czego najbardziej potrzeba pogrążonemu w depresji mutantowi.
James Mangold odchodzi od przesyconej fajerwerkami wizji Gavina Hooda (“X-Men Geneza: Wolverine”) i koncentruje się na bohaterze. Jest tu trochę więcej refleksji, zadumy i spokoju, może nostalgii i sentymentu (we wspomnieniach Logana powraca Jean Grey – Famke Janssen). Nie oznacza to jednak, że Wolverine w ogóle nie wysunie swoich szponów i nie spierze tyłka kilku bandziorom. Nic bardziej mylnego! Nawet jako załamany i zgorzkniały wojownik Logan nie może przejść obojętnie obok krzywdy, a tym bardziej pozwolić, by pomiatała nim wyrachowana mutantka Viper.
Grająca ją Swietłana Chodczenkowa, znana u nas z “Małej Moskwy” Waldemara Krzystka, może spodziewać się kolejnych hollywoodzkich propozycji – to pewne. Swoją drogą fakt, iż poza Jackmanem w filmie nie ma innych megagwiazd, stanowi dodatkowy atut “Wolverine’a”. Dobra historia nie potrzebuje gromadki celebrytów, by dać się lubić. A na samym końcu… wisienka na torcie – nie wychodźcie z kina po ostatniej scenie, bo ją przegapicie!
Dagmara Romanowska | Imperial – Cinepix
Dodano: