» Recenzje

Co nas kręci – recenzja filmu

„Co nas kręci” to odpowiedź na odwieczne pytanie drogowych maniaków – dlaczego dla niektórych życie zaczyna się dopiero po przekroczeniu setki… na motocyklu.


Odpowiedź na nie jest fabularnie tendencyjna, wizualnie schematyczna, ale wygłoszona z tak niebywale silnym przekonaniem i pasją, że widz słucha jej z szeroko otwartymi oczami.

Dokument Bryana H. Carrolla należy do tych z gatunku estetycznie dopieszczonych – jest wizualnie gładki niczym karoseria auta, które dopiero co zjechało z linii produkcyjnej. Niektóre kadry, zwłaszcza te z motocyklistą sunącym w zwolnionym tempie szosą na tle zachodzącego słońca, przypominają do bólu wakacyjne pocztówki. Dlatego nikt więc nie powie o tym filmie, że jest surowy i dziki. Ale najwyraźniej twórcy nie zamierzali podtrzymywać stereotypu motocyklisty-macho. Wręcz przeciwnie, pokazali, że siła charakteru, hart ducha, życiowy optymizm i ogromne serce to naturalny stan dla jeżdżących na motocyklach. Co więcej chcieli udowodnić, że ten sport i jednocześnie sposób na życie od samych początków był dla ludzi doznaniem niemal metafizycznym, które łagodziło depresje podczas Wielkiego Kryzysu i przywracało siłę w sytuacji zagrożenia życia. Co ciekawe, mimo wrażenia obcowania z wytworem Photoshopa, który wszystko spłaszcza i wygładza, ta sztuka im się udała…

Główna w tym zasługa fantastycznych bohaterów – z takim zaangażowaniem i oddaniem mówią o swojej pasji, że widz jest bezbronny wobec fali tego szczególnego uczucia. Z ich sentymentalnych opowieści o pierwszych niezdarnych próbach jazdy, chowaniu maszyn przed rodzicami, pokonywaniu przeciwności losu na dwukołowcach czy rodzinnych wycieczkach, wyłania się zbiorowy portret rasowego motocyklisty (a nie tzw. dawcy organów), który podczas jazdy odczuwa takie szczęście, wolność i energię, że wywołuje to w nim chęć odwdzięczenia się – stąd ponoć największe datki na cele charytatywne zbierane są wśród tej właśnie społeczności. Szkoda tylko, że tego wszystkiego widz dowiaduje się bezpośrednio od gadających głów niczym z reklamy Yamahy, Ducati czy Hondy, a nie może odnieść takiego wrażenia dzięki umiejętnie skomponowanym kadrom.

Obraz jest bowiem zbyt sterylny. Sentymentalna otoczka, która świetnie podkreśla prawie metafizyczną więź z motocyklem, nie jest zbrodnią, ale aż prosi się, by usłyszeć ryk silnika, poczuć zapach spalin, lepkość smaru i szczęk metalu. Pewnego rodzaju pocieszeniem jest muzyka – na tyle inspirująca, że stanowi absolutnie adekwatne tło dla opowieści o pasji. Problem w tym, że równie dobrze mogłaby się znaleźć w „Dniu Niepodległości” czy „Armageddonie”, przez co niewiele brakuje, by w gruncie rzeczy przyziemny temat jazdy na motorze stał się nieznośnie patetycznym.

Trzeba jednak oddać sprawiedliwość twórcom, dzięki którym widz dowiaduje się, co w istocie kręci motocyklistów. A o to tak naprawdę chodzi w tym filmie, który autentycznie zaraża pasją do jazdy na motorze. W tym sensie jest więc godnym polecenia dokumentem, choć zrobionym przez , co najwyżej, rzemieślnika mającego ambicje (duże) bycia artystą.

Magdalena Leończuk

Dodano:
Tagi: ,
.

Polecamy: Show Film Studio