Jedno z najbardziej fascynujących słuchowisk radiowych jakie widziałem w kinie. A jeśli istnieje już lista filmów 2014 roku, które na pewno trzeba zobaczyć to jest na niej na pewno „Locke”.
Tytuł to nazwisko głównego /i jedynego, którego zobaczymy na ekranie/ bohatera. Ivan Locke, świetnie zagrany przez Toma Hardyego – więcej o tym za chwilę – to budowlaniec. Zawód w powszechnej świadomości nie ocierający się o magię, ale Locke, który zajmuje się głównie wylewaniem betonu i kładzeniem fundamentów, jest w swojej profesji zawodowcem bliskim artyzmowi. W związku z czym na początku filmu zachowuje się w sposób zaprzeczający niemal wszystkiemu czego wkrótce się o nim dowiemy. Ten pasjonat budowania i niemal fanatyk betonu /być może jako metafory czegoś trwałego i stabilnego/ opuszcza olbrzymią budowę, na której za kilka godzin, pod jego nadzorem, ma się rozpocząć gigantyczna operacja. Właśnie wylewania betonu. Największa w historii, co kilka razy jest podkreślane, pomijając obiekty wojskowe. Dlaczego tak się dzieje? Otóż Locke uznał, że musi pojechać do szpitala i pojawić się u boku kobiety, która za chwilę urodzi jego dziecko. Tyle tylko, że nie jest to jego żona.
Od tego momentu tkankę filmu będą stanowić nieustanne rozmowy telefoniczne bohatera m.in. z przyszłą matką dziecka, żoną (zdumioną i przerażoną sytuacją), synami, przełożonym (zdumionym i przerażonym sytuacją) i podwładnym, również zdumionym i przerażonym sytuacją, który ma go zastąpić na budowie. Żadnego z jego rozmówców nie zobaczymy, przez półtorej godziny na ekranie jest tylko Tom Hardy. Prowadzący samochód i rozmawiający (z mocnym, brytyjskim, ale bynajmniej nie arystokratycznym akcentem) przez zestaw głośnomówiący. Wydaje się, że trudno o coś mniej filmowego i bardziej statycznego, ale gra Hardyego, jego uwodzący spokój, ranga kłopotów, które w ciągu kilkudziesięciu musi rozwiązać (a przynajmniej próbować) i napięcie, które temu towarzyszy sprawiają, że pozornie obyczajowe kino (które jak napisałem równie dobrze może być słuchowiskiem radiowym ) ogląda się jak najlepszy thriller. Albo znakomite kino psychologiczne, bo Ivan Locke ruszając z ważną, ale też straceńczą misją ( w ciągu kilkudziesięciu minut może stracić udaną rodzinę i świetną pracę) rozlicza się ze swoją mroczną przeszłością. Ojcem narkomanem i alkoholikiem, człowiekiem przegranym i wiecznie „odpuszczającym”, a co najważniejsze nieobecnym przy jego porodzie. Locke chcąc ostatecznie pożegnać się z tym marnym dziedzictwem musi być może przegrać życie, które udało mu się stworzyć. Być może…
„Locke” to jeden z najlepszych filmów trafiających w tym roku do kin. A na pewno najlepszy w kategorii „jak osiągnąć maksymalny efekt przy absolutnie minimalnych środkach”.