» Muzyczne

Yeah Yeah Yeahs – “Mosquito” – recenzja

Nową płytę Yeah Yeah Yeahs można porównać do dobrego filmu albo książki. Zaskakująca, wciągającą, z ciekawymi wątkami, wyrazistym stylem.

Już po znakomitym, elektryzującym singlu “Sacrilege” było jasne, że czeka nas coś więcej niż po prostu kolejny longplay nowojorskiego tria. To rzecz, która od razu robi wrażenie i intryguje na tyle, że chce się do niej wracać i odkrywać na nowo. Na albumie dzieje się dużo, ale nie za dużo. Jest siła, są emocje. Trzeba też zaangażować się intelektualnie, ale, bez obaw, nie jest to karkołomny wyczyn, który przyprawi o ból głowy.

“Mosquito” może służyć za przykład, ba, za wzór dzieła dojrzałego. Z jednej strony dostajemy pakiet tego, z czego do tej pory Yeah Yeah Yeshs słynęło. Jest brud, punkowa wściekłość, a dla kontrastu, piękne, poruszające utwory i niezmiennie niesamowity głos Karen O. Są melodie, są refreny, wszystko jednak jakby pogłębione, powiększone o kolejny wymiar, podniesione na kolejny poziom, uszlachetnione, udoskonalone. Pozornie to eklektyzm graniczący z chaosem – elektroniczne eksperymenty (“Always”), ukłon w stronę The Stooges (“Area 52″), mnóstwo przestrzeni (“Slave”), hip-hop (genialne “Burried Alive”), bzyczący hałas (numer tytułowy), gospelowy amok (“Sacrilege”). Całość jednak brzmi spójnie, szalenie naturalne, harmonijnie, z organicznie dopasowanymi elementami. Bez grama sztuczności, kombinowania, silenia się na oryginalność.

Wbrew pozorom nie jest tak trudno nagrać płytę dobrą, która imponuje różnorodnością, wyróżnia się nietuzinkowym brzmieniem. Znacznie trudniej stworzyć album, którego się jednocześnie po prostu wspaniale słucha. “Mosquito” to rzadki przypadek dzieła, które w równym stopniu się ceni, co lubi.

Anna Szymla | universal music polska

Dodano:
Tagi: , ,
.

Polecamy: Show Film Studio