Öszibarack – “12″ – recenzja muzyczna
Płyta, która jest bardziej do słuchania niż pląsania na parkiecie. I to nie jest zarzut. Wrocławianie wykonali zwrot w swojej karierze dowodząc, że nie zamierzają trwać w jednej stylistyce.
Płyta, która jest bardziej do słuchania niż pląsania na parkiecie. I to nie jest zarzut. Wrocławianie wykonali zwrot w swojej karierze dowodząc, że nie zamierzają trwać w jednej stylistyce.
Wspaniałą kartę do swojej, liczącej już ponad dekadę, historii dopisali warszawscy stonerowcy. W odniesieniu do tego, co tworzą, niezmiennie pasuje mocno wyświechtany już opis – słuchając ich aż się wierzyć nie chce, że muzyka na takim poziomie powstała nad Wisłą.
Wytwórnia Nuclear Blast coraz mocniej stawia na wykonawców, którzy oddają hołd muzycznej tradycji sprzed trzech i więcej dziesięcioleci. Jednym z jej niedawnych nabytków jest kalifornijski Orchid i jest to nabytek absolutnie wspaniały.
Zmienili nazwę, zmienili język, w którym śpiewają, zmienili wydawcę. Nie zmieniła się tylko jakość muzyki zespołu Maćka Wasio. Stop! Zmieniła się. Na lepszą.
Znacie to uczucie, kiedy robicie głęboki wdech, a następnie długi wydech? Tak właśnie brzmi nowa płyta Jamesa Blake’a.
Tede chyba nie przejmuje się za bardzo recenzjami jego dokonań. W innym wypadku wiedziałby, że nagrywanie dwupłytowych albumów solowych to nie jest najlepszy pomysł. Szczególnie jeśli chciałoby się w końcu nagrać materiał, który naprawdę zapisze się jako wydarzenie ważne na lata.
Jeśli poprzedni album Bonobo “Black Sands” był czymś w rodzaju dźwiękowej pocztówki z rajskiego ogrodu, w którym w dodatku mieliśmy cudowną przewodniczkę w osobie Andrei Triany, to “The North Borders” prezentuje nam krajobraz znacznie bardziej urozmaicony.
Zanim sięgniecie po nową płytę Hadouken! zróbcie przynajmniej kilka przysiadów. Mała rozgrzewka się przyda, Brytyjczycy będą chcieli wycisnąć z was jak najwięcej.
Jeśli wybieracie się na imprezę i macie zapewnić muzykę, a nie macie na to czasu, wystarczy, że zapatrzycie się w płytę Foksa.
Chyba nigdy nie wcześniej nie było tak dobrego czasu dla producentów muzyki klubowej i elektronicznej. Gwiazdy popu coraz częściej sięgają po ich kompozycje, są też zapraszani na największe światowe festiwale. Taką drogę przebyli ostatnio m.in. Calvin Harris, Hudson Mohawke, blisko tego jest Flying Lotus. Niebawem do tego grona z pewnością dołączy młody australijski muzyk, Flume.
Trochę głupio krytykować płytę tak zdolnego artysty jak Woodkid, ale kłamać przecież nie wypada.
Po kilku przesłuchaniach miałam ponarzekać. Że nierówno, że momentami smęcą, że to, że tamto. W natłoku zajęć zabrakło jednak czasu, by siąść i napisać recenzję. Nie zabrakło jednak na dalsze słuchanie “Graffiti on the Train”. To bowiem płyta, od której bardzo trudno się uwolnić.
Niby już pięć lat minęło od jej poprzedniego autorskiego albumu, ale przecież rok temu Alice Russell razem z Quantikiem wydali inspirowany latynoskim jazzem, urokliwy longplay “Look Around The Corner”. Trudno więc “To Dust” nazwać wspaniałym powrotem soulowej diwy z Suffolk. Natomiast jeśli określenie wspaniały odniesiemy do zawartości muzycznej, nie wydam z siebie nawet słowa sprzeciwu.
Trzeci album Joe Buddena to najlepsze dzieło w jego dorobku. Słychać wyraźnie, że raper wziął pod uwagę wszelkie uwagi, jakie media oraz fani mieli po wydawnictwie “Padded Room” sprzed czterech lat.
Ostry nie zwalnia tempa, Hades w końcu ma szansę wyjść z cienia i zaistnieć w świadomości masowego odbiorcy hip-hopu w Polsce. Tak w skrócie można by było streścić “HAOS”, czyli dość niespodziewany projekt tych dwóch artystów.