Wielkie wesele – recenzja filmu
Dobra obsada nie gwarantuje dobrego filmu. Może jednak pomóc w przetrwaniu miernego seansu.
Dobra obsada nie gwarantuje dobrego filmu. Może jednak pomóc w przetrwaniu miernego seansu.
“Pacific Rim” to taki film, który zmienia nas w sali kinowej w dzieci. Przypomina czasy, kiedy wszystko, co widzieliśmy na ekranie było gigantyczne.
Bodo Kox, znany doskonale wielbicielom kina offowego, wkracza z impetem w świat produkcji profesjonalnej. W jego na poły surrealistycznym, na poły tragicznym debiucie trudno się nie zakochać.
Ten sam żart może się sprawdzić opowiedziany dwa razy, ale za trzecim, już nie.
“W ciemność. Star Trek” jest jak lody w upalne popołudnie… smakują wybornie, są dokładnie tym, czego nam potrzeba i cieszą jak mało co.
Rewelacyjni aktorzy i angażująca historia. “Drugie oblicze” Dereka Cianfrance’a to film, który przerasta pokładane w nim nadzieje. To wspaniałe, wielkie kino, klasyczne w duchu, ale zarazem na wskroś współczesne.
“Hipnotyzer” to typowy skandynawski thriller kryminalny. Wielowątkowy, wielowarstwowy, niepokojący i… tylko niezły.
“Wielki Gatsby” jest jak jajko Fabergé – piękny, misternie zrobiony, błyszczący, ale nadaje się tylko do patrzenia.
“Dla Ellen” pozostawia widza rozdartego między próbą zrozumienia, usprawiedliwienia, a zwyczajnego wkurzenia.
Kochać to nie znaczy zawsze to samo – brzmiały słowa hitu De Mono. Podobna myśl zdawała się przyświecać twórcy “28 pokoi hotelowych”.
Dwoje nagich ludzi zatrzaśniętych w łazience! To materiał na film dla dorosłych, absurdalną komedię obyczajową lub opowieść o życiu i świecie. Reżyser i scenarzysta David Trueba wybrał opcję numer trzy, choć momentami pozwala sobie na nieco luzu.
“Stoker”, pierwszy amerykański film Parka Chan-wooka, twórcy słynnej “trylogii zemsty”, to hipnotyzująca uczta grozy i zmysłów.
Więcej nie zawsze znaczy lepiej, “Iron Man 3″ należy jednak do chlubnych wyjątków.
Lubicie kiedy jeden dzielny facet daje radę hordzie wyszkolonych zabójców pod wodzą psychopaty z misją? Jasne, że lubicie. Polubicie więc “Olimp w ogniu”.
Po “7 dniach w Hawanie” raczej nie rzucę wszystkiego i nie polecę na Kubę. Nie wykluczam jednak wizyty.